Vallathril |
Wysłany: Wto 17:26, 13 Mar 2007 Temat postu: |
|
- No i niesiedź tak! - kobiecy głos przeciął niezreczną ciszę. Aeryn stała nad siedzącą pod ścianą elfką, była rozgniewana do granić możliwości... jak to zwykle. - Kim do cholery jesteś i czego chcesz, co?! Kto Cię przysłał, co?!
- Jestem... jestem nikim. - odparła cicho elfka niepodnosząc głowy. - a przynajmniej tego przyszłam się dowiedzieć. - dodała. Nie mogła dojrzeć niczyjej twarzy, ale była pewna, że kilka par oczu lustruje ją uważnie.
- Oddaj broń - z tłumu wyłonił się okuty w zbroję rycerz wyciągając dłoń ku elfce. - Źle trafiłaś... wyraźnie nie twój dzień. Dopiero co wróciliśmy, pozatym... co chciałaś stąd zabrać, co? - pochylił się nad elfką, zacisnął dłoń na rękojeści wystającego spod płaszcza sztyletu, próbując spojrzeć jej w twarz. Jednym ruchem wyrwał sztylet i podał do tyłu.
- Nu, pikno robota. Materioł klasa i te wzornictwo, runy jakie - Zarth począł dokładnie oglądać sztylet. - Wyglondo trochu jak Vallathrilowy, co Vall? - Krasnolud zwrócił się gdzieś w mrok. Włamywaczka spojrzała tęskno w ciemność próbując wychwycić choć najmniejszy ruch znanej jej sylwetki.
- Tyle, że ja takiego nie mam. Pozatym spójrz na rękojeść, widzisz "Y"? to wyraźnie nie moje inicjały. - Zarth spojrzał ną rękojeść, a następnie na łucznika, zmieszany nieco. Vall stał do niego tyłem, skąd do cholery mógł to wiedzieć?
- ssussun - miecz Rhud, jak na rozkaz, rozpaliło ostre światło oświetlając jaskrawo cały główny korytarz lochów.
- A więc, skoro już u nas gościsz, może chociaż dowiemy się w jakim celu i... kto? - Kathir wyszedł spomiędzy zebranych, uciszając Aeryn gestem ręki .
- P'obon D'elghinn, szukam jednego z twoich łuków, Panie. - wydyszała przyciskając dłoń do rany na karku.
- Ach tak... poznałaś już Aeryn - skinął na stojącą na baczność, wściekłą drowkę. - Któż Cię interesuje? Katien i Linnegar wybrali się w daleką podróż, mogą wrócić lada chwila, bądź i za nawet miesiąc... Vassiz, Vallathril? - Ton Kathira był wyraźnie uprzejmy, jak gdyby niezwracał uwagi na wtargnięcie, a traktował drowkę jak starą znajomą.
- No i po co ta gra? - Głowę elfki wypełnił długo oczekiwany głos. Otworzyła umysł jakiś czas temu, to jedyna możliwość na niewerbalny, a właściwie mentalny, kontakt z niemagicznym... ale wtedy go nieposłyszała, dopiero teraz gdy właściwie straciła nadzieję i postanowiła raz w życiu uchylić czoła, odezwał się. - Możesz inaczej chodzić, mówić, starać się zburzyć zarys dawnej sylwetki, poprzez różne magiczne i nie magiczne zabiegi, ale... Aura , twój zapach i smak powietrza gdy jesteś w pobliżu, tego nieukryjesz pod ciężkim płaszczem. - Łucznik umilkł. Odprowadziła go wzrokiem, do momentu, aż zniknął w ciemnym korytarzu. |
|
P'obon D'elghinn |
Wysłany: Sob 1:28, 10 Mar 2007 Temat postu: historia wiatru.... |
|
Wiele godzin wpatrywała się w okna gildii najemników.
Deszcz nasilał się z każdą chwilą wyraźniej zakrywając pod gęstą zasłoną śpieszących się po dniu ciężkiej pracy handlarzy i spóźnionych przechodniów, którzy kryjąc się pod płaszczami pierzchali niczym spłoszone zwierzęta.
Ciężkie krople spływały po nasuniętym na oczy elfki kapturze wkradając co jakiś czas pod niego pieszcząc szyję, gładząc niczym palcami kochanka zagłębienie piersi.
Nie czuła już chłodu, zziębnięte dłonie coraz mocniej zaciskały się na sztylecie, który ukryła pod połacią przemoczonego płaszcza, przyszła tu w określonym celu, nie mogła zrezygnować...
Przywarła do kamiennej ściany, gdy ciężkie drzwi otworzyły się z łoskotem wypluwając na zewnątrz zataczającą się kobietę i na wpół przytomnego krasnoluda, który runął na schodach klnąc siarczyście, gdy ogromny kryształowy puchar rozsypał się w proch na ziemi.
Wśród głośnego śmiechu kobiety, który echem odbijał się od kamiennych ścian uśpionego miasta, dał się słyszeć potężny grzmot, a zaraz po nim czerwony język przeciął niebo rozświetlając na ułamek chwili czerń nocy...
Kobieta w jednej chwili ucichła zerkając w stronę kryjącej się po przeciwnej stronie ulicy, elfki. Zrobiła krok wprzód nakazując skrzeczącemu krasnoludowi ciszę.
-dajże spokój nikt normalny w taką pogodę nie wychyla nosa z karczmy.- wychrypiał – to pewnie szczury jakie – wymacał ręką nóżkę od pucharu i głucho jęknął – tako piekno robota...
Kobieta nie słuchając, ruszyła wolno przed siebie lustrując ciemność przymrużonymi oczami.
Elfka wstrzymała oddech i zacisnęła powieki – to już koniec – pomyślała wpijając z każdą chwilą wyraźniej paznokcie w mokry kamień.
-no chojże – krasnolud chwycił kobietę za uda, przerzucając sobie na plecy – idziem pić – oznajmił poważnie – nie warto przejmować się łachmaniarzami
Kobieta parsknęła głośnym śmiechem, obłapiając rękoma krasnoluda w kostkach
-nie wierzgaj czarna! Bo nigdzie nie dojdziem- krzyknął zatrzaskując za sobą wrota….
Odetchnęła z ulgą…
Gdy napar z owoców jałowca uśpił strażników, wślizgnęła się do środka, zostawiając za sobą zwaliste ciała mężczyzn. Przymknęła za sobą drzwi, które skrzypnęły odbijając echem od ścian pustego niemal holu. Odczekała chwilę wstrzymując oddech i nasłuchując czy aby na pewno jej przybycie zostało niezauważone.
Przez jej głowę przemknęła jedna tylko myśl – zbyt łatwo…..
Pamiętała drogę do głównej komnaty, to tam po raz pierwszy stanęła oko w oko z najemnikami, tam mierzyła się z niechęcią, złością, tam po raz pierwszy poczuła, że nie jest sama. Spojrzała na dłoń niemal czując zdecydowany uścisk elfa i jego słowa: teraz lepiej? Bezpieczniej?
Przemknęła przez komnatę, potykając o leżącą na jej środku butelkę, która kręcąc się z głuchym pomrukiem poczęła odbijać od schodów prowadzących wprost do komnat najemników.
Nikt nie usłyszał..? – rozejrzała się wokół próbując dostrzec choćby najmniejszy ruch, chociażby cień sunący po blado oświetlonym korytarzu, nie dało się usłyszeć nawet najmniejszego szelestu, wszyscy zdawali się być pogrążeni w nad wyraz twardym śnie. Wzruszyła ramionami i ruszając schodami w dół, dodała – mogłabym ich teraz wyrżn…. – jęknęła czując tępy ból przecinający jej głowę. Upadła na kolana z trudem łapiąc powietrze, ciepło rozchodzące się po jej karku odebrało jej resztki sił…
Nie zdążyła wstać, gdy czyjeś dłonie gwałtownie uniosły ją za ramiona, rzucając o ścianę. Odbiła się od niej niczym marionetka, które często widywało się u przewoźnych handlarzy.
Powoli z ciemności poczęły wyłaniać się nie spuszczając z niej wzroku sylwetki, których nie potrafiła rozpoznać…
Szukaj broni… broni –niczym uderzenie pioruna jej głowę przeciął obraz….
-Wiesz co to jest? – uniósł w dłoni strzałę na której końcu tańczyła czarna wstęga.
-Strzała? – odpowiedziała spokojnie bawiąc się powiewającą na wietrze tasiemką
-To nie tylko to….
-Celuj wyżej!
-A jeśli cię zabiję?
-najwyżej umrę ….
Tak… broń – uniosła oczy próbując odszukać tak dobrze znaną jej sylwetkę... Podsunęła się pod ścianę resztką sił nasuwając na oczy kaptur by nie ukazać oblicza…. |
|