Autor |
Wiadomość |
Asmad |
Wysłany: Wto 2:12, 06 Lut 2007 Temat postu: |
|
-A komuż to tak często znikasz?- spytał Asmad ze swego łóżka- Cóż to za dama o której tak często wspominasz?- próbował wyciągnąć od towarzysza, patrząc jednocześnie wymownie na Rhu.
Nie wiedział czemu ale ta elfka wzbudzała w nim jakieś ciepłe uczucia, które już dawno uznał za wymarłe...
-Najemnicy- pomyślał- moja rodzina... oddałbym za nich życie- spojrzał na Rhu, potem na łózko gdzie leżał Vall.
-Winien Wam jestem obojgu moje podziękowania. Jestem Wam dług wdzięczności winny, który będę długo spłacał, ale żadna cena nie gra roli, tylko wydobrzeje...
Rzekł podniosłym tonem, starając się ukryć oznaki bólu na twarzy. Z niemałym trudem położył się ponownie w łóżku. Czuł ciągły, kłujący ból, ale z nimi nie miał on znaczenia. Wśród nich odnalazł dom...
Spojrzał na Rhu...
-I może coś więcej- pomyślał |
|
|
Vallathril |
Wysłany: Nie 23:58, 04 Lut 2007 Temat postu: |
|
- I jak się czujesz Asmadzie?- posłyszał tuż nad sobą.
"Co jest do cholery" - pomyślał. Otworzył niepewnie oczy, niewyraźna kobieca sylwetka zaczęła się powoli wyostrzać. Próbował podnieść ręce, zedrzeć z siebie koc, nie mógł... zdołał ruszyć jedynie prawą ręką, lewa była unieruchomiona. Lezał jeszcze długo próbując powstrzymać wzbierającą w sobie złość, czuł się bezsilny, czuł, że bez władzy w ręce jego łucznicza historia dobiegła końca.
- Całe szczęście, że nic ci się nie stało... - mówiła kobieta. - bałam się strasznie, wiesz? Tak się bałam. Chcesz jeszcze wody? Jedz... - w jej głosie wyczuć można było poddenerwowanie.
- Już Rhu, spokojnie - odpowiedział jej mężczyzna zmęczonym głosem.
"Gołąbeczki, Vith" - pomyślał walczący z bezradnością Vallathril. Resztką sił przekręcił głowę, aby oglądnąć swoją dłoń...
- Stokrotko, możesz mi nie siedzieć na dłoni? - wymamrotał zachrypniętym głosem.
Rhu zerwała się na równe nogi, głosy ucichły, para zwróciła oczy ku leżącemu łucznikowi.
- z Asem wporządku? - zapytał udając obojętność.
- Tak, tu jestem, wszystko dobrze. - leżący łóżko obok odpowiedział cicho.
- Vith! Pomyliłem butelki! - zaśmiał się, po czym skwitował zdanie zmęczonym uśmiechem i przymknął oczy.
- Odpocznę jeszcze chwilę. Był ktoś pytać o mnie? - skrzywił się lekko. - Pewnie nie, zbyt często jej znikam. - wysapał. |
|
|
Shinea |
Wysłany: Nie 12:04, 04 Lut 2007 Temat postu: |
|
Wlozyla miecze do pochew ulokowanych na plecach i wysliznela sie ze swej komnaty.W jednym z korytarzy dostrzegla Rhudruanah z taca w reku mocujaca sie z drzwiami do pokoju rannych.Przystanela niezauwazona przygladajac sie przez chwile mlodej kobiecie a gdy ta zniknela za drzwiami ruszyla dalej..do tylnego wyjscia.Chwile pozniej dotarla do budynku gildi mrocznych elfow wspinajac sie zwinnie na jego dach.Usadowila sie w cieniu jednego z kominow w miejscu ktorego z dolu dostrzec niebylo mozliwosci.Lubila to miejsce i przychodzila tu zawsze gdy na lowy niewyruszala.Byl z tad doskonaly widok na dom najemnikow...na jej dom.. oraz wszystkie uliczki go otaczajace.Przychodzila tu takze myslec... i analizowac poczynania ostatnich dni.Byla tu sama...lubila byc sama...choc z niechecia uswiadomila sobie iz coraz bardziej jej ona zaczyna doskwierac.Słonce juz zachodziło za horyzontem rzucając ostatnie promyki światła na miasto, które powoli zapadało w nocny letarg…gdy wśród przechodniów przemierzających wąskie kręte uliczki, w cieniu strzelistych kamienic, ujrzala wyrozniajaca sie postac mrocznego elfa ktorego ruchy były gwałtowne i energiczne..Rozpoznala go odrazu...tylko jedna osoba tak sie ruszala.Jego widok przypomnial jej o tym co uslyszala od znajomego orca.Zastanawiala sie czy aby niezaszybko udzielila mu odpowiedzi...moze winna byla zasiegnac wpierw rady..przemyslec to dokladniej...Odprowadzila elfa wzrokiem do drzwi postanawiajac porozmawiac z nim gdy juz upora sie ze swymi problemami po czym legla na plecach wzrok w niebo wbijajac...
Zaczynalo switac gdy do jej uszu dotarl dzwiek otwieranych drzwi.Spojrzala w tym kierunku a jej oczom ukazala sie mala brodata postac.Usmiechnala sie lekko rozpoznajac Tomahigirdena ktory to ziewnal przeciagle male rece na boki rozkladajac...a chwile potem..niewiedziec skad...trzymal w dloni butle z trunkiem oblizujac zachlannie wargi.
Wycofala sie powoli na nizszy poziom i zeskoczyla w ciemna jeszcze alejke.Poprawila swe ubranie i wlosy po czym ruszyla do swej komnaty...
-Teraz moja kolej na spoczynek sie udac.. - pomyslala otwierajac tylne drzwi... |
|
|
Semeridorn |
Wysłany: Nie 4:04, 04 Lut 2007 Temat postu: |
|
Słonce zachodziło za horyzontem rzucając ostatnie promyki światła na miasto, które powoli zapadało w nocny letarg… miasto równie obce jak i przyjazne zarazem. Dzień chylił się ku końcowi i wszyscy zmierzali ku swym domostwom..
Wśród przechodniów przemierzających wąskie kręte uliczki, w cieniu strzelistych kamienic, wyróżniała się postać mrocznego elfa. Zakapturzony zmierzał przed siebie myśląc jedynie o zasłużonym odpoczynku.
Wciąż nie przywykły do miastowych strojów czół się nieswojo… jego ruchy były gwałtowne i energiczne.. zdradzały oznaki przyzwyczajenia do ciężkiej zbroi.
- Nareszcie w domu- pomyślał przekraczając próg domostwa… zdjął płaszcz i zawiesił go na haku przy drzwiach. Nie był głodny.. wcześniej zaszedł do może nie najdroższej ale oferującej solidne jadło oberży.
Jak zawsze zostawił okiennice zamknięte.. nie lubił gapiów z ulicy… i rozpalił ogień w kominku… przyjemny zapach drzewa wiśniowego i sosny uniósł się w powietrzu a elf zasiadł na wyłożonym skórami fotelu rozkoszując się błogim nicnierobieniem. Ciepło ogarniało zmęczone całodzienna praca mięsnie… spojrzał na siane nad kominkiem gdzie wisiały jego zbroja i miecze… od tak dawna nie używane, teraz przypominały bardziej ozdobę czy tez antyczny eksponat niźli śmiercionośną broń. Myśli mrocznego odpłynęły gdzieś daleko przemierzając odległe czasy.
Bezwiednie wstał i zgiął miecz ze ściany… dłoń przylgnęła do rękojeści a w głowie aż mu zaszumiało od adrenaliny… wywinął mieczem młyńca i zamarkował cięcie – Ech, musisz dziadku trochę poćwiczyć nim na polowanie znów ruszysz – mruknął pod nosem sam do siebie. Wyjął szmatkę nasączoną oliwą.. rozsiadł się wygodnie w fotelu i zaczął pieczołowicie gładzic yakibe. Wspominał polowania na mityczne potwory, wojny, porażki i zwycięstwa… a przede wszystkim towarzyszy broni.
- Jeszcze trochę – pomyślał – a może będzie ci dane spotkać się z Nimi
Tej nocy śnił mu się taniec z mieczami w deszczu krwi… |
|
|
Rhudruanah |
Wysłany: Sob 0:23, 03 Lut 2007 Temat postu: |
|
Poprawiła rękaw swej szaty, po czym sięgnęła dłonią mosiężnej klamki zmagając się z nią dłuższą chwilę nim zapadka odskoczyła.
Taca z jedzeniem zachwiała się niebezpiecznie lecz drowka szybko złapała równowagę i pchnęła drzwi.
Jej oczom ukazał się widok komiczny. Pół naga, obandażowana mroczna istota uskuteczniała cyrkowe akrobacje, by dosięgnąć dzbanka z wodą stojącego na stoliku przy łóżku. Zaśmiała się w duchu przyglądając się owej potyczce.
Asmad zorientowawszy się, że jest obserwowany wyrzekł z widocznym zakłopotaniem:
- Ekhm- odchrząknął cicho- pić mi się zachciało- mruknął spuszczając wzrok.
Dłuższą chwilę srogo na niego patrzyła nim bez słowa podeszła do stolika odstawiając tacę z posiłkiem.
Sięgnęła po dzbanek i wciąż pełna milczenia nalała wodę do kubka znajdującego się tuż obok. Przysiadła na skraju sąsiedniego łóżka podając napitek akrobacie.
Chwila ciszy znacznie się przedłużała, a powietrze w komnacie stało się ciężkie niczym ołów.
Spojrzeniem powiodła po jego okaleczonym ciele i umęczonej bólem twarzy gdy pękły w niej lodowe okowy.
Uśmiechnęła się lekko i zamiar zmycia mu głowy odszedł w niepamięć.
- I jak się czujesz Asmadzie?- spytała z troską. |
|
|
Asmad |
Wysłany: Pią 10:40, 02 Lut 2007 Temat postu: |
|
Cisza jaka zapanowała po wyjściu Laranela była przerywana jedynie przez cichy oddech śpiącego Vallathril'a. Asmad leżał starając się wyczuć swoje ciało, każdą jego cząstkę, każdy mięsień.
Nie lubił bezczynności bo wtedy zaczynały nachodzić go dziwne myśli, które niczym koszmary senne nie dawały spokoju. Jednak tym razem odganiał je skutecznie co chwila naprężając i rozkurczając któryś mięsień na ciele, omijając zraniony bark jednak.
Nie sądził iż aż tyle sił go opuściło, jednak musiał przyznać, że jeszcze trochę w łóżku poleży.
Poczuł pragnienie... oblizał wargi.
-Hm... gdzieś tu..- rozejrzał się mrucząc pod nosem. Zauważył mały dzbanek na wodę i obok niego kilka kubków. Oblizał spierzchnięte wargi. Dzbanek stał tuż przy łóżku na małym stoliczku. Wystarczyło się trochę podnieść i wyciągnąć rękę...
Asmad nie myśląc wiele spróbował to zrobić. Podparł się zdrową ręką i uniósł się lekko do góry, prawie do pozycji siedzącej- aż jęknął z bólu. Szybko jednak stłumił wszelkie dźwięki przypominając sobie o śpiącym Vall'u.
Małe czarne plamki pojawiły mu się przed oczami. Przełknął ślinę, zacisnął kilka razy powieki i znów oblizał wargi.
-Woda- mruknął próbując się obkręcić tak by sięgnąć dzbana z wodą. Nie sięgnął.
-Psia Kość- zaklnął pod nosem. Podsunął się pod oparcie łóżka, w kierunku ściany tak by oprzeć się o Nią plecami. Koc spadł z jego ciała ukazując nagi tors oraz obwinięte szczelnie bandażami zranione miejsce. Spróbował raz jeszcze sięgnąć dzbana zdrową ręką, ból był do wytrzymania... już już dotykał palcami dzbana, gdy nagle drzwi się otworzyły i wesoła z tacą jedzenia weszła Rhu. Przystanęła w miejscu widząc poczynania Asmada. Ten jakby trochę zakłopotany raz po raz zerknął to na Nią to na dzbanek.
-Ekhm- odchrząknął cicho- pić mi się zachciało- mruknął spuszczając wzrok niczym niegrzeczne dziecko, które przyłapano na czymś złym... |
|
|
Vallathril |
Wysłany: Czw 21:50, 01 Lut 2007 Temat postu: |
|
Niebo zalała czerwień... jak gdyby zwiastując wydarzenia wschodzącego dnia. Słońce ospale budziło się do życia, było pochmurno, zimno i szaro. Na codzień zachęcająca soczystą zielenią trawa, zbledła. Wszelkie życie opuściło Pola Ciszy, wiedząc, że jeszcze dziś ową ciszę zburzy odgłos wielkiej bitwy. Pustkowia się zaludnią, a błękit rozrzuconych chaotycznie stawów zabarwi krew zabitych. Czarne słupy dymu stały na horyzoncie. Na podobieństwo rozrzuconych po mapie wojennej pionków, symbolizowały ruch potężnej armii. Stały niczym diabelskie cienie, zabijając w przeciwnikach odwagę.
Było ich tyle, ile spalonych wsi. Ich gęstość i czerń odzwierciedlały ich winy , jak gdyby były dymem ze zgaszonych żyć.
Giran zdawna już opustoszało, nienaturalna cisza otuliła mury Stolicy Handlu po raz pierwszy od wielu lat. Drewniane koła wozu, przy akompaniamencie nieprzyjemnego chrzęstu, toczyły się leniwie po głównym placu.
Człowiek, nie starszy niż piętnaście zim młodzieniec, szybkim krokiem przemierzał plac. Uciekający z miasta kupcy porzucili, co mniej wartościowe, ale ciężkie przedmioty.
- No! Mamy wszystko - Człowiek klepnął w zad ciągnącego wóz osła i skwitował wszystko szczerym uśmiechcem.
Żaden z nich nie wiedział, że dzielił ich jeden krok, do spotkania twarzą w twarz ze śmiercią. Otaczające trakt do Dion góry skryły szabrownika, wraz z jego oślim kompanem. Dokładnie w tej samej chwili na skrzyżowaniu dróg Dion-Giran-Oren, niczym z podziemia, wyrosło dwunastu zwiadowców nadciągającej armii.
Pięciuset tysięczna Armia Południa jeszcze nigdy nie była tak gotowa do boju, jak w ten dzień.
Zebrani na polach wojownicy wiedzieli co ich czeka. Wiedzieli czym grozi porażka i jak słodko zasmakuje wygrana.
Pierwsze trzy linie, składające się z ciężkiej piechoty rozpięte były na całej szerokości przyszłego pola bitwy. Srebrne groty tysięcy włóczni rozjaśniały szarość poranka...
...Głęboki odgłos wojennego bębna rozniósł się po pustkowiu. Zaczeło się.
Biało-niebieskie, wysokie na ponad osiem metrów proporce kołysały się na tle wschodzącego słońca.
Wszyscy zbrojni dzikich północnych terenów zrzeszeni pod jednym sztandarem. Zwano ich na wiele sposobów, zaś oni sami, zwali się Archią.
Widzący to jakby z boku Vall rozpłynął się we mgle, dalej były już tylko słowa, słowa i obrazy. Wspomnienia?
Detholusin uss... Rah d' haruk. Cichy szept przeszywał głowę elfa.
- Kim chcesz zostać Srebrnoręki? - Wymamrotał zimno nauczyciel.
- Wielkim rycerzem, jak ty, Panie. - wyszeptał nieśmiało mały chłopiec.
Dziki śmiech rozsadzał głowę elfa.
- RYCERZEM?! MORDERCA RYCERZEM! - Głos płynął zupełnie z innego końca ciemnego pokoju. Vall, obserwator całego zdarzenia niemógł zrozumieć co się dzieje. Wcześniejszy chłopiec był już dużo starszy, a pomieszczenie było inne.
Głosy, tyle głosów... różnych głosów.
- Nie tędy droga..
- Masz rękę do łuku.
- On jest... naznaczony.
Widział siebie, tak, był teraz pewien, że to on sam.
- Wojny terytorialne - wyszeptał. Nikt ze zgromadzonych niezdołał go usłuchać, był jakby poza nimi.
- Nacieramy, ruszać się kruki! Zasmakujcie krwi, dziś będziemy się kąpąć w błękicie szyszkowej posoki! Do ataku. - wydzierał się młody kapitan.
- Palić i mordować, niedaruje psom - dodał ciszej.
Wizja zlała się z kolejną, tworząc męczący oczy, zdeformowany obraz.
- Widzisz, ciało ma swoje granice. Zwiekszając zręczność musisz coś poświęcić.
- Wiesz dobrze czego chcem. Siły.
- Przekraczanie granic kończy się się śmiercią, chyba, że... Mam symbol wstrzymujący to ostatnie, ale nie wiem na ile jest on stabilny.
- Zaczynaj.
Kolejny głos, przychodził i odchodził, przenosząc Valla z miejsca na miejsce.
- Tak malutki - odgłos skwierczącej pod rozżarzoną pieczęcią skóry przyprawiał o mdłości. Dziki ryk wyrwał się z ust drowa.
- Krzycz, jeno fale cie posłuchać mogą. Od dziś jesteś nikim, niżej od psu podobnego chłopa. Jesteś niewolnikiem.
- Jako pierwszy łuk gildii Rhun...
- I będziecie krukami na zawsze - Mag uderzył laską w podłoge, srebrne włosy zebranych drowich wojowników poczeły szarzec, ciemnieć, aż stały się czarne.
- Ale skąd ten symbol to nie wiem. - Dwójka drowich magów oglądała szpecący twarz symbol zemdlonego drowa.
- Nie srebrnoręki, nie kruczy pazur, nie rah d' haruk... od dziś zwiecie mnie Vallathril. I tylko tak.
- Jam jest Vallathril, pan tych ziem!
Błyskające obrazy zanikły, nastała ciemność. W okół Vallathrila wyrosły drzewa, ciemność nocy przeciął jasny błysk. Na polu pojawił się odziany w szaty jegomość.
- To jest Da'ak Ta'an synku, zaopiekuje się tobą.
- Nieważne, czy to dziecko, czy zaciążona kobieta. Trzeba dbać o reputacje Vall.
- Niepozostaw za sobą nikogo, kto kiedykolwiek mógłby szukać na tobie zemsty.
- Utocz krwi z zabitego przeciwnika i wnieś wypełniony nią kielich ku czci bogom drowiego pantenonu.
- Okalecz go tak, aby był świadectwem walki z tobą. Tak, aby mogli powiedzieć, że to ten głupiec, który mierzył sie z Vallathrilem.
- Rah d' haruk, detholusin uss z'klaen el, p'los il lgor doeb vel'uss zhah il.
Vallathril opadł na kolana, niechciał widzieć więcej. Widział twarze dawnych towarzyszy, kobiet, braci i sióstr.
- Niechcem pamiętać - wyszeptał ocierając łzy.
Obudził się po raz kolejny, nie miał sił otworzyć oczu, słyszał odgłosy rozmowy, gdzieś w pobliżu. |
|
|
Rhudruanah |
Wysłany: Czw 17:19, 01 Lut 2007 Temat postu: |
|
Powiodła wzrokiem po dwóch cierpiących towarzyszach, pierwszy wił się w konwulsjach.. drugi natomiast, całunem krwi spowity, nieprzytomy leżał na posadzce. Spojrzała na Asmada i dostrzegła, że płyn, który wlał mu w ranę Vallathril począł przynosić zbawienny efekt.. krew przestała się sączyć. Nie zdążyła nawet odetchnąć po dramacie, który rozegrał się przed chwilą, jak musiała znów zebrać sił mentalnych i opanować się na tyle by wyinkantować poprawnie zaklęcie, które jak miała nadzieje, przywróci siły szlachetnemu łucznikowi. Przykucnęła tuż obok niego dobywając sztyletu. Energicznym, pewnym ruchem przecięła błyszcząca szkarłatem koszulę i ostrożnie usunęła przesiąknięty krwią bandaż. Z piersi jego i brzucha wyzierały otwarte rany, a krew sączyła się nieprzerwanym strumieniem. Spojrzała na stojącego nieopodal Kreana..
- "Kreanie, ruszaj czym prędzej szukać kapłana... nie posiadam tak potężnej mocy by ich utrzymać przy życiu. Prędzej Kreanie!"
Przymknęła powieki i dłonie przyłożyła do ciała Vallathrila. Na twarzy jej, teraz obleczonej w kolor płótna, wykwitł wyraz silnego skupienia i drżacymi wargami poczęła inkantować zaklęcie, które miała nadzieję, zatamuje krwotok.
- "O'goth whol Vallathril..."- przez jej dłonie przebiegła jedynie nikła poświata.
- "Vith!...naut nin qualla..."- błagała cicho, czując narastający ból głowy. Z każdą chwilą była coraz bledsza.. spojrzała na bliskiego śmierci przyjaciela i nie zastanawiając się długo, przecięła sztyletem swój nadgarstek. Ustami objęła ranę i łapczywie spijała sangue. Świat w jej oczach nabrał ostrości, a umysł stał się jaśniejszy, to też wykorzystując ów moment ułożyła dłonie na ciele Vallathrila i powtórnie wyrzekła pełna determinacji. - "O'goth whol Vallathril!" - powtarzała zaklęcie raz za razem, a ciepła, lecznicza moc wnikała w jego rany zmniejszając krawienie. Posłyszała kroki dobiegające z korytarza... komnata w jej oczach poczęła się zamazywać. Ostatkiem sił powiodła wzrokiem po zebranych...Asmadzie, który oddychał już spokojniej .. Vallathrilu, którego rany przestały krwawić...Laranelu, który już udzielał pomocy potrzebującym...ból.. piekący ból..i gorąc. Ostatnią jej myślą było "vith.. nie zatamowałam rany"...po czym bezwładnie osunęła się na podłogę.
Ocknęła sie pod wpływem ciepłego, kojącego dotyku... Aeryn, siedzącej na brzegu łóżka. Kapłanka spoglądała na nią surowo lecz po chwili uśmiech zagościł na jej twarzy - "Dobra robota..chodź zjesz coś". Rhu wciąż osłabiona gramoliła się nieco, to też mroczna siostra pomogła jej wstać i zaprowadziła do kuchennej izby. Nie dostrzegła nawet kto do niej podszedł i przytulił dodajać sił i otuchy. Ktoś usadził ją przy stole i podstawił talerz ciepłej strawy. W pomieszczeniu w którym zwykle był gwar i radosne rozmowy panowała cisza. Wszyscy w wyczekującym napięciu spożywali posiłek. Powiodła wzrokiem po zebranych...nim spojrzenie jej utkwiło w kuchennej posadzce, gdzie oczami wyobraźni wciąż widziała kałużę krwi i nieprzytomnego Asmada.
Dźwięk otwieranych drzwi kuchennych wyrwał ją z zamyślenia.Wszystkie twarze zwróciły się w tym kierunku i patrzyli wyczekująco na Laranela. Czuła, że brakuje jej tchu nim posłyszała...
- "Asmad się przebudził"- stwierdził Laranel widząc miny Najemników
- "Chwała Shillen"- rzekł ktoś od stołu
- "Niechaj zdrowieje"- rzucił ktoś drugi
- "Mógłby mu kto strawę zanieść? Vall też powinien niedługo się przebudzić..."- powiedział Laranel siadając do wspólnego stołu.
Ciężki kamień spadł jej z serca i przetoczył się przełykiem by ugrząźć w żołądku. Nie czuła apetytu i jedyne czego w tej chwili pragnęła to ujrzeć najbliższych jej towarzyszy. Poderwała się od stołu zataczając nieznacznie, pochwyciła tacę z przygotowanym dla nich posiłkiem i nim ktoś zdarzył zaprotestować opuściła izbę. Tuż przed komnatą poprawiła rękaw co by przykryć efekt jej roztargnienia i z radosnym uśmiechem wkroczyła do środka. |
|
|
Asmad |
Wysłany: Czw 16:03, 01 Lut 2007 Temat postu: |
|
Las... gęstwiny, wzbijające się prawie do granic nieba wielkie drzewa oraz zapach zgnilizny w powietrzu...
Pierwszy raz wybrał się w to miejsce, słysząc że można tu trochę zarobić na zebranych przez potwory skarbach. Miecz w jego ręku lśnił lekką poświatą nie zbroczony tego dnia jeszcze ani jedną kroplą krwi. Pierwszych przeciwników nie musiał szukać daleko, banda orków niedaleko swego obozu robiła postój i posilała się przy ognisku. Asmad uśmiechnął się do siebie. -Szaman, przywódca i dwóch orków obstawy- wyliczył sobie cicho- czterech na jednego- mruknął wiedząc, że jedyne na co może liczyć to swój miecz, tarcza oraz efekt zaskoczenia. Począł się skradać między gęstwiną w stronę ogniska najciszej jak tylko potrafił. Nie był łowcą, jednak lata nauk i życia w podróży nauczyły go umiejętności podchodzenia przeciwnika...
Nagle przystanął... coś błysnęło w koronach drzew. Zerknął w tamtym kierunku jednak nic nie zauważył.
-Omamy- mruknął.
Walka trwała kilka oddechów. Wyskoczył na orki zabijając szybkim sztychem szamana obrócił się na pięcie tnąc przez gardło jednego z obstawy...
-Dwóch- mruknął do siebie z uśmiechem na twarzy i z żądzą morku w oczach. Ledwo jeden sus wystarczył by doskoczyć do dowódcy. Ten jednak nie był zwykłym zabijaką i swoją bronią umiał się posługiwać. Wykręcił wielkim mieczem zbijając uderzenia Asmada i wyprowadził szybki atak zawijając z boku. Asmad przyjął uderzenie na tarcze, czując mrowienie na ręku.
-Psia Twoja Mać- zaklnął cicho wyprowadzając sztych z pod tarczy, jednak ostrze nie doszło... zbił je drugi z obstawy i teraz we dwóch rzucili się na rycerza. Zrobił lekki krok w tył mruknął jakieś słowo pod nosem i nagle wokół niego uniosła się dziwna poświata.
Orki jak opętane uderzały raz za razem nie mogąc przebić dziwnej ochrony, Asmad w tym czasie inkantował kolejne zaklęcia... Po każdym kolejnym słowie orki czuły się coraz słabsze... to wystarczyło. Przywódca nie zauważył gdy Asmad wyprowadzał uderzenie z nad głowy czerpiąc siłe z całej długości ręki, nie poczuł gdy miecz uderzył w jego czerep wbijając się głęboko w środek głowy. Mech pod nogami zalał się krwią. Ostatni ork widząc przebieg sytuacji począł uciekać, jednak Asmad był szybszy dobiegając do niego i wbijając mu klingę w plecy.
Rozejrzał się dookoła. Pełno krwi i cztery leżące ciała wyścielały obozowisko.
-Ładnie- uśmiechnął się podle- a teraz zobaczmy co mieliście w sakwach- mruknął przechodząc obok trupów.
Nie zdążył jednak dojść dość daleko... z krzaków wyskoczyło jakieś dziwne stworzenie, które z rykiem rzuciło się na rycerza. Nie zdążył zareagować... Wielkie szpony wbiły się w jego ramię rozrywając kółeczka kolczugi.
-Shillen!!!- wrzasnął Asmad z bólu, wyprowadzając cięcie od spodu w potwora... w pewnym momencie poczuł opór gdy miecz zatrzymał się na jakiejś kości. Rycerz spojrzał w oczy potworowi- Giń ścierwo- warknął wyrywając miecz za którym polała się jucha.
Asmad siedział na ziemi niedaleko obozowiska orków... Zakładał prosty opatrunek na ramię. Czuł jednak że to nie wystarczy. Zebrał rzeczy i począł kierować się w stronę Gludio... niewiele z tej drogi pamiętał...
Otworzył oczy. Było ciemno, jednak jego elfickie oczy bardzo szybko zaczęły przyzwyczajać się do mroku. Leżał w jakiejś komnacie,w jakimś łóżku. Ból w ramieniu nadal piekł. Obrócił głowę raz w jedną raz w drugą stronę rozglądając się po komnacie. Syknął z bólu...
-Obudziłeś się...- stwierdził idący w jego stronę mroczny- to dobrze, martwiliśmy się, że tak długo nie odzyskujesz przytomności- Asmad dopiero po chwili rozpoznał rysy Laranela- nie ruszaj się. Rana była zakażona, trzeba było trochę nad Tobą popracować... zresztą- westchnął- nie tylko nad Tobą- skinął głową w kierunku drugiego łóżka- Vall próbował Ci pomóc, jednak sam nie był w najlepszym stanie...
-Co z nim?
-Niedługo wróci do pełnej formy, chwilowo śpi, musi odzyskać siły
-Lar?...
-Tak?
-Dziękuję
Laranel tylko skinął rycerzowi głową.
-Zaraz poproszę by ktoś Ci strawy przyniósł, musisz odzyskiwać siły. Nie zapomnij podziękować Rhudruanah... jako pierwsza Cię znalazła... zajęli się Tobą z Kreanem, gdyby nie Oni pewnie wykrwawiłbyś się w kuchni...- zastanowił się chwile- ależ by to była ironia losu gdyby nie zdążyli... zemrzeć w miejscu gdzie już mogliby Ci pomocy udzielić. No i Vallathrilowi też nie zapomnij podziękować- Lar uśmiechnął się lekko- poświęcił się by Cię tu donieść i zająć się trochę Tobą nim nie przybyliśmy.- rozejrzał się- No idę... zasiedziałem się trochę przy Tobie. Aluve Rycerzu, później Cię odwiedze.
Asmad skinął lekko głową.
Laranel wyszedł z izby
-Asmad się przebudził- stwierdził widząc miny Najemników
-Chwała Shillen- rzekł ktoś od stołu
-Niechaj zdrowieje- rzucił ktoś drugi
-Mógłby mu kto strawę zanieść? Vall też powinien niedługo się przebudzić...- powiedział Laranel siadając do wspólnego stołu. |
|
|
Vallathril |
Wysłany: Pon 20:30, 29 Sty 2007 Temat postu: |
|
Mdławe światło kaganka resztką swych sił obrzucało ściany bladym światłem. To był jeden z tych cholernie ciężkich dni. Siedząc na łózku, grotem strzały, młody drow zdzierał resztki zaschniętej krwi z naramienników. Jasnoczerwona krew leniwie spływała po policzku. Robił to co wieczór, czyścił zbroję, segregował strzały, sprawdzał łuk. Odgarnął grzywkę, odsłaniając przy tym pokaźny symbol szpecący część jego twarzy. Mógł być spokojny... Nikogo tu nie ma. Delikatnie poprawił czerwone od krwi bandaże, okalając jego brzuch i klatkę piersiową. Westchnął głośno, po czym położył się na łóżku...
Głuche uderzenie wstrząsneło podłogą ponad nim, posłyszał brzdęk tłuczących się talerzy. Nasłuchiwał czekając na reakcję domowników. Niedoczekał się. Zacisnął zęby i w towarzystwie silnego bólu wstał z łóżka. Przywdział, złożoną wcześniej na łóżku obok, bawełnianą koszulę i skierował swe kroki w kierunku schodów.
Drzwi kuchenne, pchnięte z ogromną siła, rozwarły się z dzikim wrzaskiem. Vall stał w drzwiach, mrużąc oczy, aby złapać ostrość widzianego obrazu.
- Vith! - wrzasnął. Momentalnie doskoczył do kucających nad Asmadem towarzyszy, porwał nóż i kilkoma ruchami poprzecinał podtrzymujące części zbroi rzemiona. Nie wiele, jak to miał w zwyczaju, myśląc, odepchnął towarzyszy. Zacisnął dłoń na nadgarstku Asmada i zarzucił rycerza na swoje barki, chwiejnym, niepewnym krokiem poczał wychodzić do głównego pomieszczenia.
- Miecz mu odpiąć! Ciężki, cholera - Wydyszał. Zebrani pod drzwiami domu, wcześniej oczekujący na widzenie Kathira, teraz jak oszaleli próbowali wybić główne drzwi i dostać się do środka.
- Inbau l' vith doeb d' ghil! - Ryknął. Czuł, że to miłosierdzie, będzie wiele go kosztowało... Z każdą chwilą widział coraz gorzej i coraz słabiej panował nad swoimi odruchami.
Złożył Rycerza na ostatnim łózku w podziemnej sali, ściągnął z niego kolczuge i obejrzał ranę...
- Ciężko - szepnął. Włożył palec do rany, po czym wyciągnął i zasmakował krwi.
- Elg'cahl - Silne pociągnięcie za ramię oderwało go od zajęcia, Rhu złożyła swoje dłonie na jego policzkach... Coś krzyczała. Vall nie był już jednak w stanie posłyszeć czegokolwiek... miał nie wiele czasu. Obrócił się do rannego, jednym ruchem wyciągnął spod łóżka skrzynkę, dobył sztyletu i fiolki z podejrzanie wyglądającym płynem.
"Eksperymentujemy" - Pomyślał. Sztyletem naciął opuchliznę na ranie, bez namysłu polał otwartą ranę miksturą... "Jakoś tak chyba będzie". Powstał energicznie, aby dobyć bandaża... Zobaczył trzesącą się ze strachu Rhu i poddenerwowanego Kreana, mamroczącego coś do siebie, kawałek dalej.
- Będzie dobrze - Syknął. Widział ruszające się usta, ale niedosłyszał odpowiedzi. Zakręciło mu się w głowie, zwymiotował gęstą krwią po czym zemdlał, uderzając głową o łózko obok. Miecz Rhudruanah zapłonął świetlistą aurą, zlany zimnym potem Asmad trząsł się na łóżku. Vall leżał zemdlony na podłodze, tuż obok. Dopiero w tym świetle zauważyli, że koszula którą ma na sobie, nie jest już biała, a ciemno czerwona. |
|
|
krean |
Wysłany: Pon 18:59, 29 Sty 2007 Temat postu: |
|
Krean, po powrocie z męczącego polowania na którym niewiele zarobił wybrał się na piękny rynek w Gludio który pomimo zachodzącego słońca tętnił życiem. Szukał dobrego sprzedawcy który zaoferowałby mu dobre mikstury leczące na jutrzejszy dzień. Szedł bardzo powoli i słuchał wszystkich ofert wykrzykiwanych przez sprzedawców ponieważ miał też ochote wydać swoje oszczędności na coś dzięki czemu odnosiłby mniejsze rany w walkach z potworami.
-Moja może sprzedać twoja coś mocnego co pozwolić się twoja dobrze bawić- powiedział do niego jeden z orków który miał rozstawioną przed sobą długą płachtę z różnymi dziwnie wyglądającymi napojami. Mroczny elf skinieniem głowy odmówił orkowi po czym stwierdził, że rozpocznie poszukiwanie czegoś na wzmocnienie jutro rano. Pomyślał chwile i ruszył pewnym krokiem w strone siedziby mrocznych najemników. Przeszedł koło kowali krasnoludzkich i kiedy był już w pobliżu swojego celu usłyszał donośny krzyk jednej z rekrutek zwącej się Rhudruanah. Zaczął biec najszybciej jak tylko mógł by dowiedzieć się co było powodem takiego przerażenia mrocznej elfki. Wbiegł do kwatery ,i natychmiast udał się do kuchni gdzie jak przypuszczał była Rhudruanah. Zobaczył Ją klęczącą koło rycerza Shilien który spoczywał na ziemi, po chwili spostrzegł też że mroczna tamuje krew która wytryska z ramienia dzielnego wojownika.Krean natychmiast przykucnął obok niej i razem z nią próbował jakoś pomóc nieprzytomnemu Asmadowi. |
|
|
Rhudruanah |
Wysłany: Pon 17:45, 29 Sty 2007 Temat postu: |
|
Wietrzna i deszczowa aura sprawiła, że dość wcześnie powróciła do siedziby najemników. Ciepło bijące od paleniska przyjemnie owiało jej przemarzniętą twarz. Odrzuciła przemoczony płaszcz i ciężką torbę podróżną po czym zajęła wygodny fotel usytuowany na przeciw rozkosznego ognia. Komnata była pusta, to też pozwoliła sobie na chwilę relaksu przy kielichu miodu pitnego.
Piasek w klepsydrze przesypywał się leniwie wskazując wieczorną porę.
Taniec płomienia, w którym utkwiła swe spojrzenie sprawił, że była bliska złożenia głowy w morfeuszowych objęciach, gdy z owego błogostanu wyrwał ja hałas dochodzący z kuchennej izby. Podniosła się gwałtownie i usiłowała zebrać myśli mamrocząc do siebie - "Przecież to tylko Hathaviell przygotowująca strawę.. kobieto uspokój się"- upominała siebie.
Opadła spowrotem na fotel, jednak coś nie pozwalało jej wrócić do lenistwa. Dziwny niepokój, może przeczucie powodowało nią, że sięgnęła dłonią za pas sprawdzając czy rytualny sztylet znajduję się we właściwym miejscu i delikatnym krokiem ruszyła w stronę izby kuchennej.
Ostrożnie uchyliła drzwi i zajrzała do pomieszczenia. -"Pusto?"- zdziwiła się. Lecz dla pewności przestąpiła próg i przemierzała powoli długą izbę.
Przyjemny aromat wieczornej strawy dotarł do jej nozdrzy powodując lekki uśmiech na jej pełnym nienawiści obliczu. Powiodła spojrzeniem wzdłóż stołu, gdy jej wzrok spoczął na nieruchomym ciele drowa, wokół którego rozchodziła się kałuża krwi. Z jej ust wyrwał się zduszony krzyk - "Kaliath' Shilien!"
Uklękła przy ciele i mocowała się chwilę z jego bezwładnością usiłując obrócić je na plecy. Dostrzegła, że krew sączyła się z lewego ramienia to też drżacymi palcami szukała mocowania części zbroi ochraniającej bark. Odpięła sprzączke i odrzuciła na bok kawał cieżkiego żelastwa, a krew z otwartej rany trysneła jej prosto w twarz.
- "Asmadzie,qualla xuat el" - szeptała do nieprzytomnego przyjaciela przyciskając mocno dłonie do rany wymiotującej krwią.
- "Vith! Dlaczego ich jeszcze nie ma! "...uciskając ranę inkantowała formułę uzdrawiającego zaklęcia modląc się by kapłani zdąrzyli na czas... - " Qualla mir pholor...qualla"... |
|
|
Asmad |
Wysłany: Nie 15:20, 28 Sty 2007 Temat postu: Koniec dnia |
|
W Gludio jak zwykle panował gwar... Wszechogarniające głosy sprzedawców i kupców nie były tu może tak nieznośne jak w Giran, jednak dało się odczuć ich obecność. Ludzie, elfy, krasnoludy, każdego można było spotkać w tym mieście. Głównie niedoświadczeni, młodzi poszukiwacze przygód, którzy dopiero zaczynali swą przygodę zjawiali się do tego miasta jednak i starych dzielnych wojów i magów można było tu spotkać opowiadających historie o swych podbojach i wyprawach.
-Hej! Mroczny!- ktoś złapał go za ramie, powoli odwrócił głowę w jego stronę- czy nie chciałbyś wybrać się pokonać wstrętnego potwora grasującego po tych terenach?- spytał młody uśmiechnięty człowiek.
Mroczny Elf przyjrzał mu się dokładnie... był to jeden z wielu młodych poszukiwaczy napędzających gospodarkę Gludio i odpędzających co pomniejsze stwory. Mroczny wiedział że nie byłby odpowiednią dla niego kompanią, więc nie zaszczycając go nawet słowem zaczął iść dalej...
-Mroczny?!- zdziwił się człek i znów, trochę silniej tym razem złapał go za ramię. Ból... ból rozszedł się po całym ramieniu. Mroczny Elf pamiętał dzisiejsze szpony zatopione w tym właśnie miejscu... syknął z bólu
-Co Ci?- spytał człek zauważając grymas na twarzy.
-Zabieraj rękę psie...- warknął mroczny zrzucając dłoń człowieka z urażonego miejsca... przez oczka w kolczudze zauważył przepływające stróżki krwi
-Pięknie- pomyślał, ledwo powstrzymując się by nie zarżnąć tego człeka jak wieprza.- Wynoś mi się z przed oczu- warknął i znów zaczął iść.
Kążdy krok kosztował go jednak coraz więcej... sącząca się krew z ramienia nie była jego jedynym problemem... Gorąco... czuł jakby płonął. Każdy krok kosztował go coraz więcej
-Shillen...dopomóż...- mruknął pod nosem widząc miejsce do którego dążył.
Kwatera Mrocznych Najemników stała dumnie reprezentując swych właścicieli. Kilku interesantów ustawionych przed drzwiami czekało na wieczorną audiencję przywódcy Najemników Kathira.
Mroczny Elf ledwo juz idąc wszedł bocznymi drzwiami, przez kuchnie tak by go nie zauważono... nie chciał zwracać na siebie zbytniej uwagi.
W kuchni było jednak gorąco... gotowała się wieczorna strawa dla Najemników.
Asmad ciężko oparł się o stół. Krew z ramienia nie przestawała kapać, tworząc małą kałużę na podłodze... Zaczęło mu się robić ciemno przed oczami... stracił przytomność.
Bezwładne ciało uderzyło najpierw o stół przewracając kilka stojących tam naczyń po czym osunęło się na posadzke... |
|
|